Paszteciki z barszczem to sposób na szybki, tłusty, niezdrowy obiad. Nie, nie potrzeba do nich Barszczu Sosnowskiego, w zupełności zadowolimy się buraczanym, natomiast bardzo pomocna może okazać się dobra teściowa. Ostatecznie zła też może być, byle potrafiła upichcić świetny pasztet i nie narobić przy tym bigosu.
Teściowa robi najlepszy pasztet na świecie. Niestety przepisu zdradzić nie chce, albo nie potrafi, bo jak zwykle robi wszystko na oko i wychodzi jej rewelacyjnie. Jeśli teściowej nie posiadamy możemy skorzystać z pasztetów dostępnych na mieście. Najlepiej tych dosyć zwartych, pieczonych w metalowych foremkach, bardziej niż mniej mięsnych. Skoro już wiemy do czego potrzebna nam teściowa, pozostaje wymienić…
Składniki na paszteciki (i nie tylko)
- ok. 300 g pasztetu,
- 1 tutka mrożonego ciasta francuskiego,
- barszcz instant z torebki,
- świeżo mielony pieprz, 1 ząbek czosnku i 2–3 owoce ziela angielskiego.
Ciasto francuskie rozwijamy i dzielimy na 16 kawałeczków. Ja robię to rozcinając je radełkiem wzdłużnie na dwie równe połowy, potem w poprzek i jeszcze tak dwa razy, dzieląc symetrycznie kawałki ciasta do uzyskania równych prostokącików. Pasztet również porcjujemy na 16 kawałków. Teraz każdy kawałek pasztetu zawijamy w ciasto formując coś na kształt pierożków. Paszteciki z mięsem pieczemy do zrumienienia na papierze z ciasta rozłożonym na blasze w temperaturze 200–220 ºC.
Wspomniany na początku Barszcz Sosnowskiego to roślina pastewna. Oprócz szeregu zalet — podobnie jak niektóre teściowe — ma też nieprzyjemne cechy. “Roślinka” jest niesamowicie inwazyjna, a jej sok wysoce toksyczny ze względu na zawartość furanokumaryn, wywołujących fotodermatozę (“uczulenie” na słońce).
Swego czasu, podczas jednej z wypraw rowerowych miałem okazję nocować na poletku takiego zdziczałego barszczu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to takiego. Było ciemno i późno, gdy się rozbijaliśmy, ale gdy rano wyszedłem z namiotu poczułem się jak Alicja w Krainie Czarów: wszędzie dookoła przewyższający mnie, gigantyczny… koperek. Na szczęście roślina była sucha więc domyślam się, że zawartość furanokumaryn była niższa niż ustawa przewiduje i nic złego się nie stało. Dopiero po powrocie i przeglądaniu zdjęć ze znajomymi dowiedziałem się co to takiego było i jak mogło się skończyć.
A wracając do pasztecików, to podajemy je jeszcze ciepłe z barszczem przyrządzonym według przepisu na opakowaniu. Ja dorzucam jeszcze posiekany ząbek czosnku, kilka ziaren ziela angielskiego i doprawiam szczyptą pieprzu. Smacznego!

Paszteciki uwielbiam,barszczyku nie ‚pozdrawiam.
Uwielbiam paszteciki z barszczem 🙂
Rzeczywiście niesamowite szczęście z tym chwastem. Człowiek często może w życiu stać się kaleką :/ U naszej teściowej sekretem udanego pasztetu jest dodanie tatara 😉 barszczyk jednak “tworzymy” z płynnego koncentratu barszczu (polecamy z Pińczowa) bo sypane mają zbyt rozregulowany smak odległy od rzeczywistości.